Kto tkwi w toksycznym związku?

Jak to jest, że pewne osoby mają takiego pecha, że niemal za każdym razem wchodzą w toksyczny związek, a jego niszczycielską siłę widzą wszyscy wokół, tylko nie one. Czemu, jedni kochają i się w tej miłości spełniają, a inni, nałogowcy kochania czy też kochający za mocno, wpadają od razu w uzależnienie? Czy istnieje jakaś prawidłowość?

Okazuje się, że tak. Do toksycznych związków (oczywiście nieświadomie) lgną osoby o niskim poczuciu wartości, te, które w związku żyją marzeniami, również o idealnym partnerze, noszą w sobie ten niemożliwy do spełnienia obraz, a marzenia przesłaniają im realną sytuację. Jeśli czujesz, że tak jest i w Twoim przypadku, przypomnij sobie, jaki kiedyś był Twój ideał mężczyzny/kobiety, jakie cechy posiadał, i czy ten „ideał” z wyobraźni nie przesłania Ci teraz realnego partnera, przez co, tak naprawdę odrzucasz prawdę o tym, jaki on/ona jest, tu i teraz.

W toksycznych relacjach tkwią często kobiety zbyt odpowiedzialne, z misją uszczęśliwiania wszystkich wokół, a gdy to siłą rzeczy staje się niemożliwe, reagują poczuciem winy. Uwielbiają opiekować się partnerem, troszczyć się o niego i być pomocne na każdym kroku. Dlaczego tak robią? Po pierwsze, prawdopodobnie same nie zaznały troski w dzieciństwie,
im tego brakowało, więc zakładają, że i partner tego potrzebuje. Po drugie, nadmierna opiekuńczość świadczy często o potrzebie kontroli i panowania w związku. To daje poczucie bezpieczeństwa – kolejna niezaspokojona potrzeba osób w toksycznych związkach.

W całej tej toksyczności chodzi przede wszystkich o niezaspokojone potrzeby. Dorastaliśmy w chłodnej emocjonalnie rodzinie, gdzie zdystansowani rodzice nie okazywali nam wystarczająco troski i zainteresowania, to szukamy w dorosłym życiu równie nieprzystępnych partnerów, „nieczułych drani”, których w głębi serca mamy nadzieję zmiękczyć. Tylko taki związek emocjonalny znamy, więc trudno się dziwić, że mężczyźni sympatyczni, otwarci i zrównoważeni wydają się być nudni. Nieraz, tej troski w dzieciństwie było tak mało, że osoba może wręcz przywyknąć do jej braku w związku, nawet jej nie oczekuje, bo jest przekonana, że po prostu na nią nie zasługuje. Dla niej kochać, oznacza również cierpieć.

Aby wyjść z toksyczności, trzeba do swoich pragnień wrócić i zacząć je samemu zaspokajać, a nie przez osobę partnera. Najlepiej wziąć kartkę i szczerze opisać, kim jesteśmy, czego potrzebujemy i w jaki sposób zaniedbujemy to czego pragniemy dla samych siebie. To pierwszy krok. Wiele osób ma z tym problem, dlatego to właśnie w terapii zaczynają sobie uświadamiać, czego i jak pragną.

Jak wyjść z toksycznego związku?

Po pierwsze trzeba sobie uświadomić, że w takiej relacji się utknęło, trzeba przejrzeć na oczy. Niektórzy robią bilans zysków i strat w związku, inni, mniej racjonalni, a uczuciowi, zasłaniają się zdaniem: „Miłości nie da się przeliczyć czy wykalkulować! To co on/ona mi daje jest niewymierne”. Ale właśnie, czym jest to coś, co otrzymujemy od partnera, co się kryje za słowem miłość i kocham? Często nie odpowiadamy sobie na takie pytania, a warto.

Gdy już podejmie się decyzję, „tak odchodzę, kończę to”, trzeba mieć w tym postanowieniu wsparcie, tzw. kotwicę emocjonalną, czyli kogoś bliskiego, kto w momencie słabości i nieodpartej chęci powrotu do partnera, powie: „nie, już to przerabiałaś, ile kolejnych ostatnich szans chcesz mu dać?”. Taka osoba jest konieczna.

Po zakończeniu toksycznego związku trzeba jak najwięcej skupiać się na sobie, powrócić do starych pasji, zacząć nowe hobby, próbować różnych rzeczy, które przynoszą przyjemność. Samemu siebie nagradzać i zaspokajać potrzeby. Pod żadnym pozorem nie interesować się sprawami byłego/byłej. Nawet w dobrej wierze i przekonaniu, że on/ona potrzebuje naszej pomocy i rady.

Warto też popracować z psychologiem lub terapeutą nad poczuciem własnej wartości, zmianą sposobu myślenia o sobie, o miłości i związkach. Bo często to nasze stare przekonanie wypaczają nam pogląd na miłość, powodują, że sami wtłaczamy się w schematy, które nas unieszczęśliwiają. Bez pomocy z zewnątrz nie damy rady sami ich dostrzec.

Psycholog, psychoterapeuta
Anna Matejczyk